Historia Świdnika losami rodziny pisana

Świdnik - młode, bo zaledwie pięćdziesięciopięcioletnie miasto. Mimo to ma już bogatą historię, pisaną losami ludzi, którzy je zbudowali. Pierwsza wizyta. Mieszkanie w bloku, na parterze. Tu mieszka dwoje ludzi - Wanda i Witold.

- Początkowo pracowałem w zakładach mięsnych w Lublinie. W 1953 roku zmarł mój ojciec- mówi Witold.

- Matka została sama na wsi, więc pojechałem jej pomóc na gospodarce. Ale to nie było to. Chciałem wrócić do miasta. Dostałem pracę w WSK. Dwa lata mieszkałem w hotelu, a po ślubie otrzymaliśmy przydział na mieszkanie. Jednak gdy rolnicy sprzedawali pola, kupiliśmy działkę, bo chcieliśmy mieć swój dom...

- ...Pomagałam ci wybrać działkę - dodaje Wanda. - Pamiętam, że gdy tu pierwszy raz przyjechałam byłam przerażona. Auto zakopało się w błocie, przejść można było tylko w gumiakach.

- Pracy było dużo, także w Lublinie. Osiedliśmy jednak w Świdniku. Zdecydowaliśmy z tym miastem związać naszą przyszłość.

- Całe życie pracowałam w Lublinie, jako pielęgniarka. Wstawałam bladym świtem, bo przystanek był na końcu Świdnika. Musiałam przejść całe miasto i to jeszcze z dziećmi, bo chodziły do szkoły w Lublinie. Rozmawiamy dalej. W pamięci zamazały się już szczegóły z przeszłości. Ale siła wspomnień i ich mnogość wciąż oszałamia:

- Dom stawiałem własnymi rękoma. Robiłem to z myślą o dzieciach, by zabezpieczyć im przyszłość. Chwilami było naprawdę ciężko. Ale nie poddawałem się. Materiały budowlane zdobywaliśmy cudem. Sąsiedzi też się budowali. Pomagaliśmy sobie, pożyczaliśmy to, czego komu brakowało. Panowała przyjazna atmosfera, nie było zawiści. Teraz coraz mniej takich ludzi chodzi po świecie.

Dom wybudowany przez dziadka ciągle stoi. Mieszkam w nim ja, moi rodzice, brat. Z sąsiadami mamy dobre, przyjazne stosunki. Wizyta druga. Znów blok, trzecie piętro. I samotna kobieta, moja babcia - Maria.

- Do Świdnika przyjechałam z rodzicami i rodzeństwem z Lublina, w 1956 roku. Tak naprawdę pochodzimy ze Lwowa, z terenów które kiedyś były polskie. Starzy ludzie pamiętają to miasto. Żyje wielu znakomitych profesorów, którzy ukończyli lwowskie uczelnie. Do pracy w WSK przyjmowano mnóstwo osób, nie tylko miejscowych, ale i z sąsiednich miejscowości. Świdnik liczył wtedy około 3500 mieszkańców. Dostałam pracę jako ekonomistka w sekcji dokumentacji WSK. To był ważny wydział w zakładach produkcyjnych. Miałam szczęście pracować z osobami starej daty, które przeżyły wojnę. Do dziś wspominam panującą tam wspaniałą atmosferę, szacunek dla ludzi. Zwracano uwagę na zachowanie i obowiązkowość w pracy. Twój dziadek skończył szkołę lotniczą we Wrocławiu. Początkowo pracował na Okęciu w Warszawie. Gdy rozpoczęto budowę WSK, potrzeba było fachowców i dziadek dostał nakaz pracy do Świdnika. Tak się poznaliśmy. Potem wzięliśmy ślub. Miasto z tamtych lat wspominamy bardzo dobrze.

- Świdnik wtedy szybko rozwijał się. W odróżnieniu od dzisiejszych czasów, nikomu nie brakowało pracy. Dowożono nawet ludzi z pobliskich wsi i miasteczek. Często pracowaliśmy po godzinach, ale płacono nam za to dodatkowo. Gdy urodziły się dzieci – twoja mama z ciocią, chciałam być więcej w domu, ale nie zawsze się to udawało, bo pracę musieliśmy wykonać terminowo. W mieście było bezpiecznie. Wracając wieczorem z zakładu przez park, nigdy nie bałam się, że mnie ktoś napadnie. Każdy miał pracę, chodziliśmy na obiady do restauracji. Zawsze chodziliśmy do kościoła. Najpierw do Kazimierzówki, a kiedy, po wielu latach starań wybudowano kościół w Świdniku, w ludzi wstąpił nowy duch. Tamte czasy wspominam bardzo miło. Przyzwyczaiłam się do Świdnika i gdzie bym nie była, to zawsze Świdnik będę wspominać najlepiej. Ostatnie miejsce, kolejni ludzie. Moi rodzice - Barbara i Leszek.

- Urodziłam się i wychowałam w Świdniku - mówi Barbara.- Do szkoły miałam bardzo blisko. Do dziś pamiętam, że na przerwach czasem biegłam do domu. Przynosiłam sobie zeszyt lub książkę, albo po prostu brałam butelkę wody czy ciastka. Nadal utrzymuję kontakty z przyjaciółmi ze szkolnych lat. Często się spotykamy. Świdnik z lat mojej młodości był pięknym miejscem, choć nie tak rozwinięty jak teraz. Mieliśmy za to dużo terenów zielonych, można było chodzić na dalekie spacery. A w zimie jeździłyśmy z siostrą na sankach. Niedaleko od domu była bardzo wysoka górka i wszystkie dzieci z okolicy tam chodziły. Ta górka ciągle jest, obok Gimnazjum nr 1.

- Ja Świdnik znam krócej- przyznaje Leszek.- Przeprowadziliśmy się tu z Lublina gdy miałem trzynaście lat, w 1976 roku. Świdnik wydał mi się niezwykle cichym miastem. Brakowało mi nieco gwaru wielkiego miasta, bo mieszkałem w centrum Lublina. Do szkoły nadal chodziłem do Lublina, nie chciałem tego zmieniać. Rodzice rozpoczęli budowę domu, który ukończony został dopiero po powrocie ojca z Libii.

Dalsza rozmowa porusza trudny, ale i ciekawy okres w życiu miasta i jego mieszkańców. Stan wojenny i słynne spacery świdnickie. Milczący, choć wymowny protest przeciw panującym władzom, w którym biorą udział wszyscy pragnący wolnej Polski mieszkańcy miasta. Także moi dziadkowie i rodzice. Wychodzą z domu w czasie emisji „Dziennika Telewizyjnego”. Wystawiają na parapety telewizory, chcąc pokazać, że nie pozwolą się okłamywać. Ich działania mobilizują do protestów całą Polskę. - Stan wojenny wprowadzono gdy byłem w maturalnej klasie - opowiada Leszek.- Codziennie dojeżdżałem do szkoły w Lublinie. Pamiętam, że droga była przedzielona szlabanem, przy którym nas legitymowano. W spacerach świdnickich brałem udział dwa razy. Potem przesunięto godzinę milicyjną na 18.00. Wracałem ze szkoły później, więc czasem musiałem się kryć przed milicją.

Losy mojej rodziny są nierozerwalnie splecione z losami naszego miasta. Na tutejszym cmentarzu leżą moi przodkowie. Jestem już kolejnym pokoleniem „świdnickich” Siedleckich. Spotkania przy grobach, w dzień Wszystkich Świętych to nasza tradycja. Podobnie jak wspomnienia przy wspólnym stole. Także te o życiu naszej rodziny w Świdniku.

Autor:Kamila Siedlecka
Głos Świdnika, nr 17 (1875), 24.04.2009, s. 6

Kamila Siedlecka, autorka reportażu jest uczennicą pierwszej klasy lingwistycznej w II LO im. K. K. Baczyńskiego w Świdniku. Rodzinne wspomnienia spisała rok wcześniej, będąc uczennicą trzeciej klasy Gimnazjum nr 2. Praca zdobyła pierwsze miejsce w konkursie „Historia Świdnika losami rodziny pisana”.