Ocalić od zapomnienia
Zofia Mordyńska-Nowak o I Liceum Ogólnokształcącym

Była jesień – nawet pogodna, wrzesień, gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg liceum ogólnokształcącego, jedynego wówczas w budującym się właśnie Świdniku, a mieszczącego się w dwupiętrowym budynku z czerwonej cegły. Właściwie była to szkoła 11-letnia, licząca 7 klas szkoły podstawowej i 4 klasy liceum [...]

W 1954 r. równocześnie ze mną przybył do tej szkoły z Chełma nowy dyrektor Pan Antoni Rubaj, też filolog klasyczny. Ja natomiast w te strony przybyłam z mężem i trójką dzieci [...]

Z wielkim żalem opuszczałam przepiękny Szczecin, duże miasto o ciekawej architekturze podobnej do Paryża, pełne zielenie i kwitnących wiosną i latem różowo-białych magnolii. Panowała tam bardzo miła atmosfera, pomimo że mieszkańcy pochodzili z różnych stron Polski. Najwięcej jednak ludzi pochodziło z Wileńszczyzny i okolic Lwowa.

Byłam pionierką oświaty na Ziemiach Zachodnich, odzyskanych po II wojnie światowej. 6 maja 1945 r. przybyłam skierowana przez Polski Związek Zachodni do Białogardu. Muszę jednak dodać, że wówczas nie była to łatwa podróż. Nie kursowały jeszcze normalnie pociągi osobowe. Z trudem dostałam się do radzieckiego pociągu wojskowego. Gdy stanęłam już na platformie, łączącej towarowe wagony, jakiś żołnierz rosyjski chciał mnie zastrzelić, ale pociąg ruszył nagle z miejsca. Jakoś udało mi się dojechać do Piły. Tam musiałam przeczekać kilka dni w ocalałym gmachu Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, gdzie spało się na piętrowych łóżkach. Miasto to było straszliwie zniszczone. Wokoło widać było same gruzy.

Wreszcie jakimś pociągiem dojechałam do Białogardu. Tam zorganizowałam pierwszą polską szkołę podstawową. Wkrótce powstały dwie drużyny harcerskie: męska i żeńska, których zostałam opiekunką. W ogromnym piętrowym gmachu szkoły zorganizowano liceum. 15 sierpnia przyjechał do Białogardu, mianowany przez kuratora okręgu szkolnego dyrektor liceum.

1 września zdałam kierownictwo szkoły podstawowej i przeniosłam się do liceum, gdzie uczyłam języka łacińskiego oraz urządzałam z młodzieżą różne imprezy okolicznościowe. W niedziele i święta udawaliśmy się razem z młodzieżą do kościoła na mszę świętą. Rota przyrzeczenia harcerskiego była składana na wierność Bogu i Ojczyźnie – tak, jak bywało w Polsce dwudziestolecia międzywojennego. Młodzież była bardzo zdolna i chętna do występów artystycznych, więc utworzyłam kółko dramatyczne, z którym po kilku miesiącach prób wyreżyserowałam komedię A. Fredry „ Śluby panieńskie”. Sztukę tę wystawiliśmy z wielkim powodzeniem nie tylko w Białogardzie, ale też i w miejscowościach okolicznych.

Minął zaledwie rok mojej pracy w Białogardzie, gdy za usilną namową władz kuratorium przeniosłam się do Szczecina. Miasto to bowiem urzekło mnie, kiedy w kwietniu 1946 roku pojechałam z młodzieżą harcerską na obchody Dni Szczecina[...]

W Szczecinie pracowałam i mieszkałam dziewięć lat. Tam wyszłam za mąż i tam przyszły na świat moje dzieci. Pracując w Kuratorium organizowałam różne placówki oświaty i kultury dla dorosłych, jak: świetlice, poradnie, samokształcenia i wiele innych. Współpracowałam też z Rozgłośnią Polskiego Radia, wygłaszając w niedziele cykliczne prelekcje na tematy samokształcenia i technologii pracy umysłowej oraz kultury osobistej. Jednak nade wszystko polubiłam i najwięcej uwagi poświęciłam pracy w Liceum dla Dorosłych im. M. Konopnickiej, gdzie uczyłam propedeutyki, filozofii, języka łacińskiego i historii starożytnej.

W roku szkolnym 1947 – 48 trwały w tej szkole przygotowania do ufundowania i poświęcenia sztandaru szkoły. Wówczas wpadłam na pomysł napisania i wyreżyserowania sztuki scenicznej pt. „Skąd przybyliśmy tutaj?”. Dorośli uczniowie tego liceum mieli różne zawody i rodowody. Wielu z nich miało już swoje rodziny – żony i dzieci. Okres wojny przeżyli w różnych miastach Polski, działając np. w podziemiu AK, czy też w innych organizacjach, niektórzy uczyli się na tajnych kompletach. Byli też tacy, którzy uczestniczyli w powstaniu warszawskim. Były też tam osoby wywiezione z rodzicami w głąb Związku Radzieckiego. Niektórzy znajdowali się w krajach zachodnich, gdzie np. walczyli na terenie Francji lub znajdowali się w Anglii itp.. Dlatego przeprowadziłam z nimi kolejno rozmowy i wywiady, w ten sposób zdobywałam materiał do tej sztuki. W trakcie pisania scenariusza rozdzielałam role poszczególnym osobom. Codziennie robiliśmy próby zaraz po lekcjach, tzn. wieczorem do późnej nocy oraz przed południem w niedzielę. Wspólnie przygotowaliśmy spektakl i scenografię. Sztuka miała trzy akty, w tym dziesięć scen. Ogromnego wsparcia polecam udzieliła nam dyrektorka szkoły mgr Jadwiga Huebner, energiczna o niezwykłej inteligencji doskonała organizatorka, lubiana przez uczniów i nauczycieli. Muszę przyznać, że w całej swej pracy zawodowej nie spotkałam już nigdy tej miary dyrektora. I dlatego pozostała na zawsze w mojej pamięci[...]

1-go marca otrzymałam nominację na kierownika sekcji oświaty dla dorosłych w Wojewódzkim Ośrodku Metodycznym. Nie było mi jednak dane, abym mogła w dalszym ciągu pracować w tym mieście, ze względów zdrowotnych dla mnie i dla moich dzieci. W międzyczasie mój mąż został służbowo oddelegowany do Lublina i wszystko to razem spowodowało, że musieliśmy się ze Szczecinem pożegnać na zawsze.

Latem 1954 r. sprowadziliśmy się do „hotelowca” w Lublinie, w którym jednak warunki mieszkaniowe były bardzo trudne. Z uwagi na trudności w uzyskaniu mieszkania, zdecydowaliśmy się na tymczasowe zamieszkanie na osiedlu Franciszków, gdzie nie było żadnych wygód sanitarnych.

Po rocznym bezpłatnym urlopie rozpoczęłam pracę w świdnickim Liceum Ogólnokształcącym. Jednak uzyskanie właściwego mieszkania w Świdniku było nadal bardzo trudne.

Początkowo uczyłam trzy godziny języka łacińskiego i języka polskiego w klasach VI i VII szkoły podstawowej. W listopadzie 1955 r. dla uczczenia setnej rocznicy urodzin Adama Mickiewicza przygotowałam z dziećmi i młodzieżą (w liczbie 70 osób) występ sceniczny, złożony z wierszy i fragmentów większych utworów tego poety. Wkrótce utworzyłam kółko teatralne, w którym uczestniczyli uczniowie klas VIII - X. Pierwszą sztuką, którą zagraliśmy były „Śluby panieńskie” A. Fredry. Próby trwały kilka miesięcy. Premiera odbyła się w maju 1957 r. w Zakładowym Domu Kultury. Stroje pożyczyliśmy z Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Później wystawialiśmy Fredrowską komedię w Trawnikach w remizie strażackiej. Towarzyszył nam dyrektor szkoły. Było tam tak dużo publiczności, że zabrakło miejsc siedzących[...] Następujący uczniowie zagrali kolejne role: Barbara Wawrzyszko (klasa VIIIb) - panią Dobrójską, Nalewajko (klasa Xg) - Gustawa, J. Szcześniewska (VIIIIb) - Anielę, Maria Siedliska (klasa IX) - Klarę, Kowalski (klasa X) - Stryja. Niestety nie pamiętam już nazwiska świetnie grającego rolę Albina. Zresztą wszyscy uczniowie wywiązali się jak na amatorów doskonale.

Na początku roku szkolnego 1957/58 w czasie posiedzenia Rady Pedagogicznej, gdy doczekałam się trzech klas z językiem łacińskim wysunęłam projekt zorganizowania klasycznego kółka filozoficznego[...] Znalazłam sojusznika w czasopiśmie „Filomata”. Ten miesięcznik redagował w Krakowie wybitny i sławny nie tylko w Polsce, ale w całej Europie prof. filologii klasycznej Ryszard Gansiniec, który wówczas wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim, a przed II wojną światową na Uniwersytecie Lwowskim im. Jana Kazimierza. Po jego śmierci funkcję redaktorki „Filomaty” przejęła jego żona Zofia Gansiniec. Już znacznie wcześniej zachęcała moich uczniów do prenumeraty tego interesującego miesięcznika.

15 grudnia 1957 r. rozpoczęło swoją działalność kółko filologiczne, które na początku swojego istnienia wybrało samorząd. Pierwszą jego przewodniczącą została Hanna Zmorzysko, uczennica klasy X, która wraz ze swą koleżanką Małgorzatą Feil poważnie zabrała się do pracy. Celem koła było pogłębienie wiedzy o kulturze antycznej i o jej wpływie na rozwój kultury europejskiej, a zwłaszcza kultury polskiej. Początkowo na zebraniach kółka czytano niektóre artykuły z Filomaty oraz referaty przygotowywane przez poszczególnych członków, dyskutowano nad nimi. Wykonywano pomoce naukowe jak np. tablice gramatyczne, portrety starożytnych bogów i sławnych postaci Greków i Rzymian. Mieliśmy zamiar utworzyć pracownię humanistyczną, więc wykonywano też pomoce naukowe do języka polskiego i do historii – szczególnie starożytnej. Zasłużyli się szczególnie w tej pracy Maciej Szczerbik, a później Ania Grzybek.

22 marca 1958 r. uczciliśmy 2000-tysięczną rocznicę urodzin wielkiego poety rzymskiego, którą obchodził cały świat cywilizowany już wcześniej. Był to Publius OVIDIUS Nazo, znany przede wszystkim z poematu pt. „Metamorphoses-Przemiany”. Pierwsze publiczne wystąpienie naszego kółka odbyło się w Zakładowym Domu Kultury. Dyrektor szkoły Antoni Rubaj wygłosił prelekcję na temat wpływu kultury antycznej na kulturę europejską, a szczególnie polską. Następnie Hanna Zmorzysko w przystępny sposób przedstawiła biografię poety w formie słowa wiążącego poszczególne punkty programu artystycznego. Na program ten złożyły się: wiersz Barbary Kossuth („Do Owidiusza”), recytacja fragmentu „Przemian” „Aurea prima data est” w języku łacińskim i polskim, inscenizacja fragmentu „Potopu” – „Narada bogów”. Wystąpili Joanna Szcześniewska (klasa IXb), Jóeef Bochniarz (klasa Xb), Barbara Sławińska (klasa IXb), Janusz Skipiała (IXa). Najważniejszym punktem programu była inscenizacja utworu „Niobe”, w którym wystąpili głównie uczniowie kl. IX, X i VIII. Tło muzyczne stanowiła częściowo muzyka z płyt oraz gra na skrzypcach na żywo wykonana przez Włodzimierza Przytułę z kl. IX b. Narratorem był Ryszard Gogoł z kl. X b. Dla podkreślenia wpływu literatury antycznej na polską dokonano recytacji fragmentu wiersza Juliusza Słowackiego pt.: „Ojciec Zadżumionych”, i tu trzeba podkreślić ważną rolę Jadwigi Jakubowskiej z kl. X b. W drugiej części programu z wielka swadą Maciej Szczerbik z kl. VIII b, prowadził klasyczną „zgaduj-zgadulę”. Dla jej urozmaicenia przygrywali na akordeonach Janusz Skipiała i Adam Sajkiewicz. Rozpoczęto od konkursu błyskawicznego. Oto niektóre jego pytania: Jakie postacie weszły na scenę i czym się opiekowały? ( Był to Apollo w otoczeniu dziewięciu Muz) . Następne pytania były w kopertach np.: 1. Wyjaśnij w oparciu o mitologię grecką powiedzenie „męki Tantala” 2. Wymień nazwiska największych tragediopisarzy greckich? Jakie znasz ich utwory? Itp. Potem rozdano skromne nagrody, takie jak: album, wieczne pióra, notesy i długopisy. Następnie odśpiewano pieśń łacińską „Gaudemus igitur”...

W roku szkolnym 1958/1959 przydzielono mi wychowawstwo w klasie VII b, z której byłam najbardziej zadowolona; z tą młodzieżą zżyłam się jak z własnymi dziećmi. W połowie września do tej klasy przybył nowy uczeń, pochodzący z Oleśnik. Nazywał się Mieczysław Bochyński. Na samym początku oznajmił mi, że chce zostać księdzem. Ten chłopak bardzo szybko – mówiąc potocznie – stał się moją prawą ręką. Był bardzo uczynny, koleżeński, uspołeczniony i angażował się we wszystkie prace pozalekcyjne. Równocześnie był zdolnym i pracowitym uczniem. Z tą klasą jeździłam często na spektakle teatralne do Lublina, a w oczekiwaniu na powrotny pociąg dyskutowaliśmy o oglądanej sztuce. Na wiosnę wybraliśmy się do Warszawy, gdzie pokazywałam im i objaśniałam ważniejsze obiekty, np. pomnik Mickiewicza, kościoły (omawialiśmy ich style); zwróciłam szczególną uwagę na kościół Św. Krzyża, gdzie jest umieszczone serce Chopina i pamiętniki z powstania warszawskiego. Zwiedziliśmy również Muzeum Narodowe i byliśmy na przedstawieniu w Teatrze Narodowym.

W listopadzie 1958 r. rozpoczęliśmy wydawanie stałej miesięcznej gazetki ściennej o formacie arkusza brystolu pod nazwą „Echo klasyczne”. Ukazywała się ona 15-go dnia każdego miesiąca i obejmowała następujące działy: dział stały – pod znakiem „Milenium”, dział spraw różnych – bieżących, trzeci – dział naukowy i czwarty – dział rozrywek umysłowych (rebusy, szarady, zagadki, piąty – dział ogłoszeń. Staraliśmy się by treść poszczególnych numerów odpowiadała do pewnego stopnia przypadającym w danym czasie wydarzeniom politycznym, różnym dorocznym uroczystościom i narodowym rocznicom, poświęconym wielkim naszym poetom (Mickiewicz, Słowacki) oraz bohaterom znanym z historii i kultury starożytnej, w tym współczesnej kultury polskiej. Były tam też opisy działalności naszej szkoły, a zwłaszcza naszego kółka filologicznego. W ostatniej gazetce danego roku szkolnego umieszczano listy opiekunki kółka do jego członków z podziękowaniem za całoroczną pracę i życzeniami na okres wakacji. W skład kolegium redakcyjnego wchodzili: Halina Kowalik – naczelna redaktorka oraz Mieczysław Bochyński (przewodniczący kółka filologicznego), Iwona Borowiec, Janina Leszczyk oraz Anna Grzybek – ilustratorka, która przepięknie rysowała. Wszyscy oni byli uczniami mojej klasy. Ta gazetka była niespotykanym dotąd w szkołach ewenementem, o którym pisano w niektórych czasopismach krajowych. Zawiozłam kilka takich gazetek na Ogólnopolski Konkurs Nauczycieli Języka Łacińskiego, który odbywał się latem 1958 r. w Gorlicach. Z dużym podziwem i uznaniem oglądali je i czytali zarówno uczestniczący w konkursie jak i wykładowcy, przeważnie docenci i profesorowie uniwersyteccy z Krakowa, Warszawy i Poznania.

W budynku Liceum Ogólnokształcącego w Świdniku mieściło się również Liceum dla Dorosłych. Uczniowie tej szkoły byli bardzo zainteresowani artykułami naszej gazetki ściennej. Gdy ukazywał się nowy numer, to wszyscy oni wręcz oblegali gablotę, w której mieściła się gazetka. 9 grudnia 1959 r. odbył się w świetlicy szkolnej wieczorek poświęcony rzymskiemu pisarzowi i wybitnemu mówcy Markowi Tulliuszowi Ciceronowi. Na wieczorek składał się dość obfity program, który samodzielni przygotował i przeprowadził z członkami kółka Mietek Bochyński. Ja byłam wówczas chora i nie ingerowałam w tę imprezę. Nawet nie mogłam jej oglądać, jednakże użyczyłam im niektórych potrzebnych materiałów. Wykonawczynią programu była m. in.: Jadwiga Jakubowska z klasy IXb, która wygłosiła referat pt. „Cicero o przyjaźni” [...] Oto dalsze nazwiska wykonawców programu, którzy wystąpili w tym wieczorku: Mieczysław Bochyński, Mieczysław Siejko, Elżbieta Jungowska, Janusz Skipiała, Adam Sajkiewicz, Zofia Winiarczyk, Hanna Milewska – uczniowie klas IX, X i XI. Oprawę muzyczną wykonały Barbara Wielogórska i Alicja Piwowar.

Prawie wszyscy uczniowie i uczennice mojej klasy należeli do kółka filologicznego. Mietek Bochyński został wybrany nowym przewodniczącym. Z tą klasą łączyła mnie prawdziwa przyjaźń przez 4 lata, pomimo że wychowawczynią jej byłam tylko dwa lata. Stało się tak dlatego, że obie klasy – Xa z językiem niemieckim i klasę Xb z językiem łacińskim – połączono w jedną klasę i wówczas wychowawstwo otrzymała inna nauczycielka. Jednak ja do końca uczyłam tam języka łacińskiego. W klasie XI uczyłam też propedeutyki filozofii, a ten przedmiot miał duże znaczenie dla wyrobienia światopoglądu tej młodzieży. Z okazji „Dni Oświaty, Książki i Prasy” 4 maja 1960 r. wystawiliśmy w Domu Kultury sztukę pt. „Strachy”, pisarza rzymskiego Plauta w adaptacji Santellego, który sztukę tę uwspółcześnił. Była to komedia w 5-ciu aktach. Długo trwały próby. Jeździliśmy wówczas częściej do teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Raz nawet poprosiliśmy aktora teatralnego na jedną z naszych prób, aby udzielił nam fachowej konsultacji. Główna myślą tej sztuki, którą powinni – moim zdaniem – wysnuć z niej widzowie, mogła być następująca „Mores bonos mala vitiant consortia” – „złe towarzystwo psuje dobre obyczaje”. Na scenie wystąpił przede wszystkim w roli czołowej Mieczysław Bochyński, który miał świetną dykcję i grał jak prawdziwy aktor oraz inni: Maciej Szczerbik, Janusz Sekuła, Mieczysław Siejko, Iwona Borowiec, Teresa Świrska (przede wszystkim uczniowie kl. IX b). Grali również Zygmunt Garszel z kl. IX a, Saturnin Czop z kl. VIII b, Stefan Bil z kl. X, Kazimiera Bukowińska z kl. X, Teresa Dudek z kl. X, Janina Leczyk z kl. IX b, Ewa Bugała kl. VIII b. Suflerem była Jadwiga Płosaj kl. IX b. W tańcu wystąpili oprócz w/w: Danuta Pawłowska, Tadeusz Pokwapisz i Kazimierz Pawlak. Oprawę muzyczną wykonał Saturnin Czop, dekoracje opracował Stefan Gumienniczek wraz z zespołem uczniów. Naturalnie nad tym wszystkim czuwała, dawała propozycje oraz reżyserowała opiekunka koła Zofia Mordyńska-Nowak. Zajęcia koła filologicznego prowadziła społecznie i nieodpłatnie.

Miłym, nie zapomnianym przeżyciem dla młodzieży naszego liceum było spotkanie z redaktorką „Filomaty” panią doc. dr Zofią Gansiniec, w dn. 6 maja 1960 r., zorganizowane przez nasze kółko w ramach „Dni Oświaty, Książki i Prasy”. Na owym spotkaniu Gansiniec wygłosiła odczyt pt.: „Igrzyska Olimpijskie”, ilustrowany przeźroczami. Było to nasze pierwsze i ostatnie, bezpośrednie spotkanie z redaktorką „Filomaty”, która już od wielu lat nie żyje, a której bardzo dużo zawdzięczamy. Wówczas po powrocie do Krakowa napisała w 139 numerze „Filomaty” z czerwca 1960 r. list do Filomatów, którego fragment przedstawiam:

„...na zaproszenie Filomatów odwiedziłam w maju Świdnik k/ Lublina. W mieście, które niedawno obchodziło dopiero dziesięciolecie swego istnienia, z wielkim powodzeniem przy poparciu dyrektora Rubaja krzewi humanizm wśród młodzieży pani mgr Zofia Mordyńska-Nowak. Miałam sposobność zobaczyć piękne gazetki ścienne, które opracowują i sami ilustrują Filomaci ze Świdnika. Gazetki lat ubiegłych są starannie przechowywane w archiwum szkoły, najnowsze są udostępniane wszystkim uczniom w oszklonych gablotkach w wielkich jasnych korytarzach szkoły. Praca Filomatów nie ogranicza się do pogłębiania własnej wiedzy i propagowania jej wśród kolegów. Wychodzi też poza mury szkoły, do której uczęszcza 2000 młodzieży, i ogarnia całe społeczeństwo tego młodego, piętnastotysięcznego miasta, budującego w fabrykach samoloty i helikoptery. Toteż, gdy pod koniec roku szkolnego Koło urządza w Domu Kultury swoje imprezy, w bieżącym roku wystawia „Strachy” Plauta, sala wypełnia się po brzegi nie tylko miejscową ludnością, ale i gośćmi z Lublina, a amatorski spektakl Filomatów kilkakrotnie musi być powtarzany. Dzielę się z Wami, drodzy Filomaci, moimi wrażeniami z odwiedzin tej wielkiej i dobrze postawionej placówki oświatowej w tym młodym mieście naszej Ojczyzny.

Maturzystów, którzy opuszczają szkołę żegnam i życzę im pomyślności w dalszych studiach i pracy. Wszystkim Wam, kochani Filomaci, życzę miłych i wesołych wakacji. Valete!...”

Na zakończeniu roku szkolnego 1959/60 urządzono w naszej szkole wystawę prac uczniowskich, do której dołączyło się nasze koło ze swoim stoiskiem pod nazwą „Pracownia humanistyczna”. Wśród naszych eksponatów znajdowały się własnoręcznie przez naszych członków wykonane portrety Cezara, Cycerona, Zeusa, Hery i Ovidiusa itp., ścienne tablice gramatyczne koniugacyjne, deklinacyjne i składniowe z języka łacińskiego. Umieściliśmy też tablice ścienne ubiorów greckich, także uszyte z materiału (przeważnie z gazy) w różnych kolorach, rzymskie tuniki kobiece, wykorzystane w naszych spektaklach teatralnych, togę, purpurowy płaszcz wodza rzymskiego, płaszcz urzędnika, sandały męskie, uplastycznione maski komiczne dla aktorów, które były używane w starożytności na scenie. Umieszczono tez ostatnie egzemplarze ściennych gazetek „Echa Klasycznego”, taśmę magnetofonową z nagrania wieczornicy cicerońskiej, wraz z wybraną bibliografią, afisze i ogłoszenia dotyczące imprez urządzanych przez Kółko Filozoficzne oraz fotografie z naszego spektaklu teatralnego „Strachy”.

W roku szkolnym 1960/61 nadal redagowano gazetkę ścienną „Echo Klasyczne”; głównymi redaktorami byli: Mieczysław Bochyński, Anna Grzybek, Janina Leczyk i Barbara Kot. Na zebraniach kółka czytano i omawiano poszczególne rozdziały książki Marka Carcopino pt. „Życie codzienne w Rzymie”. Przygotowano zbiorowy odczyt o rzeźbie starożytnej Gracji, bogato ilustrowany przeźroczami. Czytano i omawiano początki filozofii greckiej przedstawione w książce prof. Władysława Tatarkiewicza. Wygłoszono referaty na tematy: „Rzym w 1960r.”, „Z historii olimpiad, „Praca górnika w starożytności a dziś”, „Historia mapy”, „Znaczenie książki w życiu człowieka”. W styczniu 1961r. odczyty te zostały wygłoszone przez: J. Lewczyk i I. Borowiec, T. Bielaka, Annę Grzybek oraz M. Marczuka. Słowo wstępne wygłosił Mieczysław Bochyński. W ramach „Dni Oświaty, Książki i Prasy” odbyła się wieczornica antyczna, którą wypełniły wybrane artykuły z „Filomaty” oraz pieśni, które odśpiewano ze śpiewnika Filomaty przez uczestników imprezy.

W roku szkolnym 1961/62 w dalszym ciągu rozprowadzano przez uczniów, uczących się łaciny, gazetki „Filomaty” i na zebraniach kółka czytano ciekawsze artykuły tego pisma. Jednak najwięcej czasu pochłonęły próby do przygotowywanej na scenę komedii Plauta „Żołnierz Samochwał”. W tym samym czasie grano w Teatrze Polskim w Warszawie tę samą sztukę. Wobec tego wybraliśmy się na ten spektakl. Naturalnie dobra gra zawodowych aktorów wywołała pozytywne i oczekiwane reakcje publiczności, która zaśmiewała się wesoło. Zainteresowała nas bardzo scenografia, która posłużyła nam za wzór w naszym przedstawieniu. Tym razem w wykonaniu dekoracji przyszedł nam z pomocą polonista p. Narcyz Listowski oraz wicedyrektor szkoły p. Bartłomiej Sysa. Komedię tę wystawiliśmy na scenie Domu Kultury wiosną 1962 r. dla uczczenia 5-lecia istnienia naszego kółka. 1-go września 1962 r. zostałam przez kuratora lubelskiego mianowana Kierownikiem Sekcji Zajęć Pozalekcyjnych w Wojewódzkim Ośrodku Metodycznym. Z uwagi na nowe obowiązki wojewódzkiego metodyka otrzymałam zniżkę nauczania tego przedmiotu do 6-ciu godzin tygodniowo. Wprawdzie współpracowałam z młodzieżą naszego kółka, jednak czasu miałam coraz mniej, bo musiałam dojeżdżać do Lublina i hospitować szkoły średnie, zawodowe i ogólnokształcące w całym województwie lubelskim.

W roku 1965 przeniosłam się z etatem nauczycielskim do Lublina do IV-go Liceum Ogólnokształcącego, gdzie uczyłam parę godzin łaciny, pracując równocześnie w Wojewódzkim Ośrodku Metodycznym, aż do przejścia na emeryturę. Kończąc opis mojej pracy zawodowej, w tym szczególnie zajęć pozalekcyjnych, skupionych głównie na klasycznym kółku filologicznym w Liceum im. W. Broniewskiego, przede wszystkim dziękuje serdecznie Wam moim drogim wychowankom – uczennicom i uczniom za waszą dobrą wolę, chęć a nawet często zapał do wspierania mnie i mojej pasji, do prowadzenia zajęć pozalekcyjnych, do organizowania wycieczek krajoznawczych i kulturalnych (szczególnie do teatru).

Drodzy Przyjaciele-Filomaci, przepraszam Was, za to, że może za bardzo przeciążałam Was dodatkowymi obowiązkami . Może za dużo od Was wymagałam, zarówno jako nauczycielka języka łacińskiego i wychowawczyni klasy, jak i opiekunka koła filologicznego. Może przeoczyłam czyjeś możliwości intelektualne, albo w wielości zainteresowań i obowiązków kogoś z Was nie doceniłam i przez to skrzywdziłam? Może stawiałam za wysoką poprzeczkę. Jednak mam nadzieję, że dzięki współpracy ze mną rozwinęliście bardziej swoje różne zainteresowania, zdobyliście umiejętności właściwego wykorzystania czasu wolnego od zajęć obowiązkowych w szkole. Staliście się dobrze zorganizowani i bardziej obowiązkowi. Wiele dobrych cech swego charakteru przekazaliście swoim dzieciom i wnukom, a także innym ludziom, z którymi przyszło Wam współżyć i współpracować. Zajęcia pozalekcyjne bowiem nie tylko uczą jak spędzać wolny czas, ale przede wszystkim kształtują postawy społeczne, moralne a także patriotyczne.

Na samym końcu pozwolę sobie przekazać Wam pośmiertne wspomnienie o Waszym nieodżałowanej pamięci koledze, a moim nigdy nie zapomnianym uczniu i prawdziwym przyjacielu ks. Mieczysławie Bochyńskim, który zrealizował swoje młodzieńcze pragnienie i prawdziwe powołanie do kapłaństwa. W dniu 14 sierpnia 1988 r. z głębokim smutkiem i żalem żegnałam Go na rozległych błoniach w Oleśnikach - jego rodzinnej wsi wraz z ogromnymi rzeszami ludzi, w tym wieloma kapłanami i biskupami, przybyłymi z różnych stron Polski, a przede wszystkim ze Świdnika i Lublina.

10 sierpnia owego roku odszedł od nas nagle w dramatycznych okolicznościach w wieku 44 lat człowiek wielkiego formatu zarówno intelektualnego jak i duchowego, człowiek o czułym sercu, wikariusz generalny Biskupa Ordynariusza Lubelskiego, ks. prałat, dr Mieczysław Bochyński. Zasłużył sobie na tyle tytułów, które nie wszystkie wymieniłam, swoją mrówczą, nieustanną pracowitością. Te kolejne tytuły dostarczyły Mu coraz więcej, wręcz ponad Jego siły i możliwości, obowiązków, które wypełniał bardzo sumiennie.

Niejednokrotnie, gdy będąc w Lublinie wpadłam do Jego mieszkania, aby omówić jakąś ważną sprawę (była to godzina 13 czy 14), On zapracowany umysłowo jeszcze do tej pory zapomniał o śniadaniu a nawet i o obiedzie. Również, gdy bywałam w Kurii Biskupiej w celu zakupu książek religijnych widywałam przed gabinetem księdza M. Bochyńskiego rzesze ludzi czekających na rozmowę z Nim, gdyż były to szczególnie trudne czasy stanu wojennego, a wiadomo, że wielu ludzi szczególnie z ’’Solidarności’’ internowano i osadzono w więzieniu. Właśnie rodziny owych ludzi zwracały się do Niego o pomoc materialną, a przynajmniej duchową. W tym okresie do Polski z krajów zachodnich przywożono dary z żywnością, odzieżą i lekami. Dary te docierały do instytucji kościelnych, w tym np. do Kurii Biskupiej, a rozdzielaniem tych darów zajmował się ks. Mieczysław. Bywało też, że ks. Mieczysław osobiście przyjeżdżał do Świdnika i rozdawał książki religijne swoim dawnym nauczycielom, a czasem także i te otrzymywane dary. Ks. Mieczysław Bochyński odwiedzał również osoby internowane w miejscach ich odosobnienia. Piszę o ks. Mieczysławie dość dużo, bo chcę podkreślić, że bliski kontakt i prawdziwa przyjaźń z Nim moja i mojej rodziny trwała od czasów szkolnych aż do Jego tragicznej śmierci. Mietek mieszkał u nas na stancji – naturalnie bezpłatnie w czasie swojej nauki w liceum. Traktowaliśmy Go jak bliskiego z rodziny. Znał nasze rodzinne troski i kłopoty. Był bardzo wrażliwy na różne trudne sprawy i niedole, uczynny, z moimi jeszcze małymi dziećmi odmawiał pacierze. Odwiedzał moją mamę w szpitalu, przynosił jej książki do czytania. Później, gdy dotknięta nieuleczalną chorobą leżała w klinice im. Jaczewskiego, odwiedzał ją często, potem uczestniczył w Jej pogrzebie. Wielka przyjaźń naszej rodziny trwała przez lata Jego studiów, w czasie początków Jego posługi kapłańskiej w różnych parafiach, i później, gdy już urzędował w Kurii Biskupiej. Dlatego ta tragiczna nagła śmierć była ogromnym szokiem dla naszej rodziny, a szczególnie dla mnie.

W każdą rocznicę Jego śmierci uczestniczę w zamawianej za Jego duszę Mszy świętej, modląc się zawsze w Jego intencji z własnej woli. Pamiętam jednakże, że On zawsze przy każdym spotkaniu prosił mnie o modlitwę. Wkrótce po pogrzebie w lubelskich „Wiadomościach Diecezjalnych” napisałam wspomnienie o ks. Mieczysławie Bochyńskim z Jego lat szkolnych pt.: „De mortuis nil, nisi bene”.

Pozwolę sobie przytoczyć fragment wiersza ks. Mieczysława Bochyńskiego, który napisał, kiedy był jeszcze uczniem klasy VIIIb. Wiersz ten pt. „Ku czci wielkiego poety” był umieszczony w naszej gazetce szkolnej.

Wróć do nas, poeto!
Las tak pięknie szumi i rzeka wieczorem tak szemrze cichutko.
Gwar ptasi w powietrzu wszelkie smutki tłumi.
Wróć chociaż na chwileczkę malutką.
Wróć Po coś odjechał tak od nas daleko: do Włoch, Afryki, Paryża czy dalej?
Czy może stoisz gdzie nad obcą rzeką, przyglądasz się lazurowej fali?
Czy może teraz list do matki piszesz? Czy myślisz o swoim narodzie?
Czy może przyszłość jego czytasz w płynącej i burzliwej wodzie?
Cóż to? Ty płaczesz, Juliuszu kochany? Ty płaczesz i nad czym?
Więc powiedz – płaczesz, bo ojczyzny krwawe rany zobaczyłeś w niebieskiej wodzie?
Wróć i pokrzep ducha w narodzie, bo naród wątpi. Czy aby zwątpienie?
Czy może zdrada? Cóż tam widzisz w wodzie?
Szczęście – powiadasz – na polskie plemie?...

FINIS CORONAT OPUS! KONIEC WIEŃCZY DZIEŁO!