Kmiecik Kryspin
Ryzyko wliczone w ten sport

Kryspin Kmiecik współuczestniczył w założeniu klubu motorowego „STAL ŚWIDNIK”. Reprezentował klub motorowy na wszystkich zawodach Mistrzostw Polski oraz w zawodach międzynarodowych. Kilkakrotnie przysłużył się do zdobycia dla klubu drużynowych Mistrzostw Polski w rajdach motocyklowych.
Startował w Tatrzańskim Rajdzie Międzynarodowym, zdobywając złote medale. W 1962 r. brał udział w „Sześciodniówce” w Garmisch Partenkirchen w Niemczech, zdobywając brązowy medal na motocyklu WSK.
Zdobył srebrny medal w Zakopanem na „Sześciodniówce”. Był Mistrzem i Wicemistrzem Okręgu (Iż 350 cm3). Startował również w „Sześciodniówce” w Czechosłowacji, zdobywając srebrny medal.
Wieloletni gospodarz klubu, sędzia motorowy.
Zdobywca Strefy Centralnej: Warszawa – Lublin – Kielce.

--
Z Szerzyny, gdzie się Pan urodził, do Świdnika daleka droga. Co Pana tu przywiodło?

Urodziłem się w Szerzynie (powiat Jasło) w 1929 r. i tam kończyłem szkołę podstawową, potem zaś wyjechałem do Katowic do Szkoły Górniczej. Po pierwszym zejściu na dół do kopalni już mi się odechciało być górnikiem. Wyjechałem więc do Jeleniej Góry, później zaś do Miłkowa do fabryki papierów, gdzie utworzyła się Szkoła Przysposobienia Przemysłowego. Tam byłem dwa lata, potem dostałem posadę w Funduszu Wczasów Pracowniczych, ale niedługo tam pracowałem, bo zacząłem startować w zawodach saneczkarskich, zdobyłem nawet wicemistrzostwo Polski. Byłem też jednym z bobslejowej czwórki, reprezentowaliśmy Polskę w Cortinia Napetto. Zdobyliśmy tam 17 miejsce.
W 1951 r. dostałem wezwanie do wojska do Jeleniej Góry, później zaś zostałem przeniesiony do WSK do Świdnika. Bardzo szybko wysłali mnie na praktyki do Mielca, a po powrocie zostałem skierowany na wydział mechaniki 34.

Jak wyglądał Świdnik, kiedy Pan tu przyjechał w 51 roku?

Dopiero budował się ten budynek, w którym była restauracja „Lotnicza” [przy ul. Norwida, naprzeciw restauracji „Favilla” – red.], stały też dwa bloki na dzisiejszej ulicy Okulickiego. Na Niepodległości jeszcze nic nie budowano, wszędzie było za to dużo błota, kurzu i baraków firm budowlanych. Drogi nie istniały, trzeba było chodzić w gumowcach, które wtedy dawali na talony. Wieczorami strach było z domu wyjść. Ale każdy miał za to zajęcie, pracę, różne czyny społeczne. My jeszcze dodatkowo treningi, zawody.

My, tzn. entuzjaści sportu motorowego? Skąd wziął się pomysł na założenie właśnie klubu motorowego?

W 1950 r. zacząłem jeździć we Wrocławiu na żużlu. Potem przyjechałem do Świdnika, gdzie jeszcze niewiele się działo, a przecież trzeba było się czymś zająć. Kiedyś spotkaliśmy się tu z Romanem Szczerbakiewiczem, którego znałem z widzenia jeszcze z Jeleniej Góry, i zaczęliśmy tworzyć sekcję motorową. Nazbierało się kilku chętnych – Paciejewski, Zdzichowski, Podeszwa, Romanowski. Na początku nie było nawet gdzie trzymać motocykli, w końcu udostępnili nam piwnicę w bloku przy ul. 22-go Lipca [dziś St. Wyspiańskiego – red.]. Dopiero jak klub zaczął działać naprawdę, w 1953 r., to dyrektor Drożdżyński kupił nam 14 motocykli SHL. Zaczęły się też szkolenia, które najpierw odbywały się w mieszkaniu u Romana. Pierwszym wykładowcą był Michał Szponarowicz, ja zaś byłem instruktorem. Egzaminy również odbywały się w mieszkaniu. Zaczęliśmy też wtedy startować. Trzy razy zdobyliśmy mistrzostwo Polski – ja, Roman i jego brat, Jan Remigiusz. Jasiu był bardzo zdolny, sam się nauczył jeździć. W 1954 r. sekcja zmieniła się na Świdnicki Klub Motorowy LOK, kilka lat później na LPŻ, jeszcze później na Klub Motorowy Avia Świdnik. Wyrosło z niego wielu wspaniałych zawodników: Jerzy Brendler, bracia Buciorowie, Ryszard Siuda, Edward Pranagal, Jan Kopiel, Zbigniew Domina, którzy zdobywali czołowe miejsca i medale w wyścigach.

Zawody, które najbardziej utkwiły Panu w pamięci?

Na jednym z wyścigów zepsuł mi się motocykl i przyznaję, że trochę wtedy oszukiwałem. Nie można było startować klasą większą niż 150 ccm, a ja pojechałem aż 250 ccm. Żeby nie zmierzyli tej pojemności, powiedziałem sędziemu, że mam już transport do Świdnika i zaraz po zawodach załadowałem motor na ciężarówkę. Sędzia podpisał papier, a jak po skończeniu rajdu chcieli pojemność zmierzyć, to już było za późno. Wygrałem wtedy „Szczerbiec”, czyli sztylet królewski. Innym razem na Mistrzostwach Świata startowałem na motocyklu WSK, ale więcej go niosłem niż nim jechałem. Wszystkie takie rzeczy wspomina się teraz z rozrzewnieniem.

Prowadził Pan bardzo aktywne życie, dużo przeżył. Nie brakuje Panu teraz tego ruchu, motocykli, emocji związanych z zawodami?

Rzeczywiście, muszę powiedzieć, że moje życie było wtedy wesołe i interesujące, chociaż nie zawsze różami usłane, ale przecież żadne nie jest. Miałem kilka groźnych wypadków, np. w Zakopanem, na Turbaczu, gdzie startowaliśmy jako zespół fabryczny. Podjazd był stromy, podrzuciło mnie na kamieniu, chciałem wyhamować i wcześniej byłem na ziemi niż motocykl. Leciałem chyba 50 metrów po tych kamieniach, straciłem przytomność, wybiłem obojczyk. Na drugi dzień już, oczywiście, nie wystartowałem. Ale to ryzyko wliczone w ten sport. Pracowałem natomiast z ciekawymi ludźmi, wszyscy byliśmy zżyci ze sportem, chcieliśmy się tym zajmować, cieszyliśmy się wszystkimi wynikami – i tymi dobrymi, i tymi słabymi. Długo mi potem tego wszystkiego brakowało, ale znalazłem sobie zajęcie - zająłem się szkoleniem wnuków. Bardzo dobrze jeździli w trialu rowerowym. Jeden wnuk miał III miejsce w Polsce, drugi był mistrzem okręgu. Wszystkich uczyłem też tańczyć, bo muszę powiedzieć, że zdobyłem kiedyś wicemistrzostwo Dolnego Śląska w tańcu towarzyskim.
--
Tradycje motoryzacyjne po Kryspinie Kmieciku podtrzymuje syn Waldemar i wnukowie.
Kryspin Kmiecik przeżył 87 lat.
Zmarł 2 kwietnia 2018 r. Pogrzeb odbył się w kościele pw. św. Józefa w Świdniku, 5 kwietnia 2018 r. o godz. 12. Mszę św. pogrzebową odprawili zaprzyjaźnieni z rodziną księża Krzysztof Czerwiński i Tomasz Konstanciuk.

Rozmawiała: Agnieszka Wójcik
Red. Piotr R. Jankowski