Chmielik Tomasz
Zwycięża zawsze sztuka – Ĉiam venkas la arto

Co wspólnego ma trzecia ławka od okna z językiem esperanto?

Trzecia ławka od okna. Tak, to ta słynna ławka, w której zawsze siedziałem w liceum. To w liceum zaczęła się moja fascynacja tym językiem. Był rok 1972, zaczynałem naukę w I LO. Do nauki zachęciła mnie Pani Gąsiorowska. Potem ukończyłem korespondencyjny kurs języka esperanto organizowany przez Zarząd Główny Polskiego Związku Esperantystów w Warszawie. Po półrocznej nauce znałem język dość dobrze, a ta fascynacja trwa do dzisiaj.

Czy naprawdę można nauczyć się języka korespondencyjnie?

Tak, co więcej, mogę powiedzieć, że tego języka można uczyć się różnymi metodami. Esperanto to język, którego bardzo łatwo się nauczyć. Mało skomplikowana gramatyka i składnia. Czyta się dokładnie tak, jak jest napisane.

Dowodem tego są moje wyjazdy do Szwajcarii, gdzie uczę esperanto. Od 20 lat wyjeżdżam do Międzynarodowego Ośrodka Kultury Esperanckiej w La Chaux-de-Fonds, gdzie mam uczniów z różnych krajów, z Chin, z Japonii. Nie znam ich ojczystego języka, a po dwóch tygodniach jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać. W esperanto, oczywiście.

Czy więc esperanto spełnia warunki, aby być językiem międzynarodowym?

Tak, a świadczy o tym wiele czynników. Po pierwsze, wprowadzenie go np. w struktury UE obniżyłoby niewyobrażalnie wysokie koszty tłumaczeń. Po drugie, językiem międzynarodowym nie może być język, który ma skomplikowaną wymowę. Poza tym esperanto nie ma przynależności narodowej. To jest najważniejsze. Nie stoi za tym żaden naród, a co za tym idzie, nie może narzucić swojej potęgi politycznej, ekonomicznej czy kulturowej.

Czym dla Pana jest esperanto?

W esperanto zainwestowałem ponad 30 lat życia. To język mojej pracy, twórczości, moich tłumaczeń. Funkcjonuję w tym języku. Kiedy wyjeżdżam za granicę, nie muszę używać języków narodowych. Cały czas mówię w esperanto, ponieważ obracam się wśród użytkowników tego języka. Gdy jestem na przykład we Frankfurcie, niemieckiego używam tylko, gdy kupuję bilet lub robię zakupy w sklepie. Ta przygoda z esperantem trwa. Jest o tyle ciekawa, że przez 32 lata mojej aktywnej działalności poznałem tysiące ludzi z całego świata. To są wspaniałe przyjaźnie. Wśród esperantystów są nobliści, wybitni profesorowie. Dzięki mojej pracy miałem możliwość rozmowy z wieloma pisarzami. Rozmawiałem z Andrzejem Szczypiorskim, Wiesławem Myśliwskim, Günterem Grassem. Przetłumaczyłem na język esperanto powieść, która jest powieścią mojego życia, moją prywatną biblią. To „Świece na wietrze” Grigorija Kanowicza. Dzięki esperanto spotkałem Kanowicza dwa lata temu. Był wzruszony faktem przetłumaczenia swojej książki na esperanto. Za rok książka będzie wydana na Litwie i ponownie się z nim spotkam. To szalenie pasjonujące zajęcie.

Wspomniał Pan o tłumaczeniach. Jaki cel przyświecał Panu tworząc Bibliotekę Polską?

Przekładałem literaturę z kilkunastu języków, z których sześć znam biegle, a pozostałe w stopniu biernym. Tłumaczyłem literaturę niemiecką, amerykańską, duży blok literatury pisanej w języku jidysz. Po latach tłumaczeń z innych języków, które doskonaliły mój warsztat, powróciłem do literatury polskiej. Biblioteka Polska to 300 tomów, od Kochanowskiego po Szpilmana. Wymyśliłem Bibliotekę, przetłumaczyłem 70 pozycji. Ponad 20 zostało już wydanych. Są tam utwory Krall, Szczypiorskiego, Nurowskiej, Myśliwskiego, jest „Lalka” Prusa, nad którą pracowałem wiele lat. Pozostałe są ciągle w komputerze. Kwestia powrotu do nich. Będzie tam Sienkiewicz, Grynberg, Witkacy.

Pozostałe tytuły dla następców?

Postaram się zrobić jak najwięcej. Swoje siły oceniam na 100 tomów. Są w Polsce tłumacze, którzy mogą się tego podjąć. Trzeba tak tłumaczyć, aby język był zrozumiały dla wszystkich. Kiedy pracuję nad „Lalką” Prusa, muszę mieć świadomość, że będzie ją czytał i Japończyk, i Afrykanin i mieszkaniec Ameryki Południowej. To trudne, ale właśnie przez to tworzymy kulturę ponadnarodową. A to właśnie jest spełnieniem ideałów Zamenhoffa, twórcy języka.

Pracuje Pan w liceum. Jest Pan poliglotą, włada kilkoma językami, jest Pan znany na świecie ze swojego zamiłowania do esperanto. Nie uważa Pan, że praca nauczyciela w liceum to marnowanie talentu i możliwości?

Lubię pracować z młodzieżą i to mnie trzymało przez lata. Poza tym świadomie wybrałem tę szkołę. Kończyłem ją, miałem możliwość pracowania z niezapomnianymi nauczycielami, Panią prof. Sadurską, nieżyjącym już dyrektorem Mykiem, Panią prof. Jasiewicz z chemii. Jeżeli w życiu spotyka się tak ciekawych ludzi, to warto z nimi pracować. To były naprawdę wielkie autorytety ludzkie i moralne. Ja się z tymi ludźmi utożsamiam. To, co przekazali mi moi nauczyciele, to wiara, że nauczyciel jest nie tylko od nauczania, ale także od wychowywania. Rozmawia z młodzieżą, wchodzi w ich problemy. Ja to zawsze robiłem. Z większym czy mniejszym skutkiem człowiek starał się pomagać. To jest duże osiągnięcie, ponieważ, gdy dzisiaj, po latach spotykam się z moimi uczniami, wspominamy te czasy. Nasz wzajemny kontakt i mnie, i im coś dawał. I to jest ta niewymierna wartość, która trzyma w pracy.

Opinie na Pana temat są podzielone. Jedni chwalą Pana, inni wręcz przeciwnie.

Każdy z nas ma wrogów i przyjaciół. Nauczyciel jest osobą publiczną i na osąd publiczny się wystawia. Dobra jest sytuacja, kiedy tych wrogów mamy mniej niż przyjaciół. Zdaję sobie sprawę, że opinie są podzielone, i wcale nie chcę tej sytuacji zmieniać.

Jak Pan zareagował na tytuł Szarej Eminencji Świdnika, przyznany Panu przez młodzież?

To dla mnie najważniejszy tytuł. A tych nagród było już trochę w życiu. Ale tytuł Szarej Eminencji uważam za najprzyjemniejszy. Sama otoczka takiego benefisu, jaki młodzież przygotowała. To było piękne. Dla nauczyciela to ważna nagroda.

Z jednej strony ta nieoficjalna nagroda, a z drugiej strony nieuwzględnienie Pana w gronie Honorowych Obywateli Miasta.

To mnie nie boli. Uważam, że honorowy mieszkaniec miasta to już naprawdę bardzo duże wyróżnienie.

Liczy Pan na taką nagrodę w przyszłości?

Zupełnie nie liczę. Mamy honorowych mieszkańców miasta, których zasługi są niepodważalne. Są także laureaci nagród Burmistrza Miasta Świdnika, z którymi się nie zgadzam. Jeżeli mówimy o tych laureatach, muszą to być ludzie, którzy autentycznie coś dla tego miasta zrobili. Weźmy pod uwagę chociażby potencjał intelektualny Świdnika. Miasto, które wyrosło na „surowym korzeniu” ma naprawdę gigantyczny potencjał twórczy. Tak małe miasto jak Świdnik ma swoją antologię, zawierającą wiersze kilkudziesięciu poetów. To, co jest piękne w tym mieście, powinno się pokazywać. Dla mnie nie ma znaczenia, czy twórca ma poglądy prawicowe, lewicowe czy narodowe. Zwycięża zawsze sztuka, zawsze literatura. Coś wielkiego, co się tworzy. Kultura jest takim polem, gdzie mimo tej wielości, można się zawsze porozumieć.

Kilka lat temu planował Pan utworzenie Centrum Esperanckiego w Świdniku. Najważniejszym argumentem „za” była promocja miasta na świecie.

To mogła być ciekawa forma promocji miasta. Od wielu lat jeżdżę do La Chaux-de-Fonds, miasta wielkości Świdnika w Szwajcarii. O podobnej strukturze. To miasto, z którym jestem związany poprzez moją prace od 20 lat. W tym mieście jest Centrum Dokumentacji i Badań nad Językiem Międzynarodowym. Gromadzą tam zbiory związane nie tylko z esperanto, ale ze wszystkimi językami sztucznymi. Są jednym z najbardziej znaczących ośrodków dokumentacji bibliotek interlingwistycznych na świecie. Do La Chaux-de-Fonds rocznie przyjeżdża około 2,5 tys. osób. Oni zbierają tam materiały do swoich doktoratów i prac habilitacyjnych. Dzięki temu miasto ma także doskonale udokumentowaną własną historię. W Polsce takiego archiwum nie mamy. Rzuciłem taką propozycję, aby w ramach naszej Miejsko-Powiatowej Biblioteki Publicznej stworzyć zalążek takiego centrum. Biblioteka w Szwajcarii zaproponowała nam ciężarówkę najpotrzebniejszych materiałów.

Jakie funkcje pełniłoby to centrum?

Zajmowałoby się historią literatury esperanckiej i tłumaczeniami. W Polsce mamy też lepszy dostęp do tego, co powstało po rozpadzie Związku Radzieckiego. Tam powstaje dziesiątki biuletynów i książek. Bylibyśmy przyczółkiem, aby te wiadomości zbierać i przesyłać dalej do Europy Zachodniej. Ważne byłoby także zachowanie kultury żydowskiej, ze względu na żydowskie korzenie Ludwika Zamenhoffa, twórcy języka. Niestety, nie doszło do realizacji tego projektu. Świdnik traci jakąś szansę. Poprzez taką bibliotekę doszlibyśmy do tego samego, co jest w Szwajcarii, a Świdnik zacząłby być kojarzony nie tylko ze śmigłowcami, ale także z esperanto.
Tego projektu nie udało się, póki co, zrealizować.

Ale ma Pan nowy pomysł?

W tym roku obchodzimy 50-lecie miasta. Można by stworzyć Wielką Księgę Miasta, gdzie zostałyby umieszczone zdjęcia mieszkańców. Ludzie mają naprawdę pokaźne archiwa. W to można by było zaangażować również młodzież, która zbierałaby historię mówioną. Nasze liceum ma już doświadczenie w robieniu takich rzeczy w związku z organizowaniem własnego jubileuszu 50-lecia. Nie trzeba by zaczynać od nowa. Biblioteka szkolna byłaby punktem kontaktowym. Myślę, że każdy mieszkaniec, którego zdjęcia znalazłyby się w takiej księdze, chciałby ją mieć. Jest to przedsięwzięcie, które zajmie kilka lat. Myślę, że około pięciu, więc księga wyszłaby na 55-lecie miasta.

Stanąłby Pan na czele takiego projektu?

Nie widzę problemu. Bardzo chętnie. Chciałbym w to wciągnąć uczniów nie tylko liceum, ale także młodzież ze wszystkich świdnickich szkół. Cały zespół byłby oczywiście w I LO. Tym bardziej, że szkoła jest też Zasłużona dla Miasta Świdnika i ten tytuł do czegoś zobowiązuje.

Pełni Pan rolę redaktora „Literatura foiro”, wiceprzewodniczącego esperanckiego PEN-Clubu, jest Pan poetą i pedagogiem, i jeszcze nowa inicjatywa. Czy Pan na to wszystko znajduje czas?

Trzeba żyć z zegarkiem w ręku. Ale specyfika pracy w Pen-Clubie jest inna. Polega to przede wszystkim na nawiązywaniu kontaktów z innymi klubami. My przyjęliśmy za cel kontakty z PEN-Clubami małych państw, takimi jak Macedonia czy Słowenia. Zajmujemy się promocją „małych” języków i kultur, także naszej kultury. Związek Pisarzy Esperanckich, do którego również należę, jest liczniejszy. Skupieni są tu zawodowi i amatorzy pisarze, wydawcy. Jestem wiceprzewodniczącym na obecną kadencję. Odpowiadam za sprawy organizacyjne. Na mojej głowie są kontakty z pisarzami. Koresponduję z nimi. Jestem także pierwszym czytelnikiem ich książek. Teraz przygotowujemy liczne konferencje i spotkania.

Czy może Pan zdradzić jakieś szczegóły?

W ramach PEN-Clubu chcę realizować projekt spotkań z pisarkami żyjącymi w świecie muzułmańskim. Jak mogą realizować wizję literatury, swoją wizję roli pisarki - muzułmanki. Poza tym przygotowujemy światowy kongres PEN-Clubu w La Chaux-de-Fonds w Szwajcarii. Dla młodych zaś Światowy Kongres Młodzieży Esperanckiej w Zakopanem. W Wilnie na Litwie odbędzie się Światowy Kongres Esperantystów. W Krakowie mam poprowadzić spotkanie z Wisławą Szymborską. Będziemy czytać jej wiersze w przekładzie na esperanto. Już niedługo, w Poznaniu, odbędzie się forum literackie pt. „Dokąd?” Będzie to dyskusja panelowa z 30-oma pisarzami.

Plany na najbliższą przyszłość?

Oprócz działalności w Związku prowadzę zajęcia dla studentów Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu z historii i teorii literatury esperanckiej. Prowadzę także lektorat języka esperanto na Politechnice Lubelskiej. Jest to przesympatyczna praca, którą zacząłem trzy lata temu. Ten lektorat istnieje tam już od kilku lat. Studenci wybierają esperanto jako drugi język obowiązkowy. W tym roku esperanto wybrało 96 osób, a to jest duża liczba. Niedawno wydaliśmy pierwszą antologię oryginalnych opowiadań esperanckich pt. „Światy”. Pracujemy już nad drugim tomem. Będzie tam też moje opowiadanie. Teraz chcę się także poświęcić mojej twórczości oryginalnej. Mam materiał na kilka książek. Podjęliśmy także nową inicjatywę. Na własny koszt postanowiliśmy wydać serię tomików poetyckich moich uczniów. Pierwszym tomikiem będą wiersze Kasi Szajewskiej. Zbliżam się powoli do wcześniejszej emerytury. Będę miał wtedy czas, aby całkowicie poświęcić się temu, co robię, co lubię robić, co robiłem przez lata.

Rozmawiała Magdalena Kowalska